sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 10

- Ty mówisz poważnie ? - Charles nie wierzył własnym uszom.
- Chcę ci pokazać, że nadal jestem wierny organizacji mimo mojej reakcji.
- Jesteś pewien ? Zabijanie czarownic to nie jedna z łatwych czynności.
- Nauczę się - powiedział Luke.
- Dobrze, zadzwonię do Kyle'a i powiem żeby dostarczył dziewczynę do jej celi - ojciec wykręcił numer i połączył się z Kylem. Powiedział mu, że ma zaprowadzić Cassandrę do lochów, a resztą zajmie się Luke. - Załatwione synu.
- Dobrze więc pójdę się przygotować - Luke chciał wyjść z gabinetu.
- Luke - odwrócił się i spojrzał na ojca. - Jestem dumny, że mam takiego syna. - Po tych słowach chłopak pokiwał głową i szybko uciekł z gabinetu. Pobiegł na arenę gdzie Zack układał broń w szafie.
- I co znalazłeś swoją królewnę ? - Zapytał.
- Zack muszę ci coś powiedzieć - Luke wyjasnił Zackowi czym tak naprawdę zajmuje się organizacja i że wszystkie cz\arownice które do tej pory złapali umarły.
- To niemozliwe - Zack usiadł na ławce.
- Też w to nie wierzyłem.
- Przecież wśród schwytanych były dziewczyny młodsze od nas - Zack miał łzy w oczach.
- Zack, musisz mi pomóc - powiedział Luke.
- W czym?
- Musimy uwolnić stąd Cassandrę.


Kyle wrzucił czarownicę do celi i założył jej kajdanki tylko na jedną rękę, bo druga była poważnie złamana.
- Miłego pobytu kochana - zaśmiał się, a ona próbowała się podciągnąć z ziemi jednak ból jej na to nie pozwalał. - Szkoda, że to nie ja będę cię zabijał - powiedział i zamknął kratę.
Dziewczyna oddychała ciężko, lewa ręka była złamana w więcej niż jednym miejscu, żebra również a z tyłu głowy ciekła jej krew lepiąc włosy, oprócz tego wszystkiego na jej całym ciele było mnóstwo siniaków.
- Casssandro - zawołała czarownica z przeciwnej celi. Dziewczyna leżała na prawym boku, tak jak rzucił ją Kyle i nie mogła się ruszyć. Otworzyła tylko oczy i spojrzała na sąsiadkę. - On cię szukał.
- Kto ?
- Luke Straider.
- Mogłam się tego spodziewać - powiedziała cicho.
- Nic nie wiedział o zabijaniu.
- Wiem, jego ojciec sam mi o tym mówił - słowa coraz ciężej wydobywały się przez jej gardło.
- Powiedziałam mu i pokazałam salę śmierci - wyjaśniła czarownica.
- I tak kiedyś by się dowiedział - Cassandra zakasłała krwią.
- Jeszcze nikogo tak nie pobili jak ciebie.
- Bo nikt im tak bardzo nie działał na nerwy - znowu kaszel.
- Nic im nie powiedziałaś?
- Jeśli i tak mam umrzeć to wolę zginąć nic im nie mówiąc.
- Cicho ktoś tu idzie - szepnęła czarownica. Kroki były szybkie i coraz głośniejsze. Nagle przed celą stanął Luke. Szybko otworzył kratę i wszedł do środka.
- Cassandra - popatrzył na nią spojrzeniem pełnym bólu. - Co oni ci zrobili ? - Kucnął przy niej i złapał jej twarz w dłonie. - Pomogę ci się podnieść - pokiwała głową. Lekko złapał ją pod ramię i zaczął podnosić.
- Aaa - wrzasnęła dziewczyna.
- Co jest ? - Zaniepokoił się czarodziej.
- Moje żebra przypominają teraz puzle.
- Postaraj się wytrzymać oprę cię o ścianę - znowu złapał dziewczynę i powoli podciągnął w górę, a ona syczała z bólu. - Masz - powiedział i zdjął swoją bluzę - tu jest strasznie zimno. - Chciał założyć jej ubranie, ale kiedy złapał ją za lewą rękę ogarnęło go przerażenie. Była cała sina i zimna jak lód. Kiedy tylko lekko ją dotknął Cassandra wydała z siebie przeraźliwy pisk. - Spokojnie - powiedział i ujął jej rękę w dłonie. - Złamana jak nic.
- Co ty nie powiesz - Cassandra znowu zaczęła krztusić się kwią, a Luke szybko włożył jej bluzę. Dotknął jej szyi, na której była setka siniaków. - Dzięki twojej bluzie przynajmniej będzie mi ciepło gdy będę umierać.
- Nie umrzesz, nie pozwolę na to - usiadł obok niej, a jej głowa opadła na jego ramię.
- Co ty możesz zrobić Luke, nawet nie wiedziałeś że nas zabijają.
- Pomogę ci stąd uciec - powiedział, a ona popatrzyła na niego swoimi brązowymi oczami w których zobaczył nadzieję.



Rozdział 9

Luke zatrzasnął za sobą drzwi i przetarł twarz dłońmi. Nie mógł uwierzyć, że jego własny ojciec go oszukał. Czy to wszystko miała oznaczać, że przyczynił się do śmierci tych czarownic, które złapał. Znowu podbiegł do celi czarownicy.
- Mówili, gdzie zabierają Cassandrę ? - Zapytał łapiąc się krat.
- Pewnie na przesłuchanie, nie martw się na śmierć na pewno jeszcze jej nie wzięli, ale na twoim miejscu nie liczyłabym że wróci cała.
- To z przesłuchania masz te siniaki - Luke wskazał na jej rękę, która była cała fioletowa.
- Jeśli nie chcesz mówić to zostajesz ukarany, w przypadku Kyle'a jest to bicie do nieprzytomności.
- Kyle'a ?
- A właśnie tak się nazywa ten chłopak od przesłuchań, ten sam który zabrał Cass.- Wyjaśniła czarownica.
- To dlatego miał koszulę we krwi - Luke przegarnął włosy dłonią.
- Co?
- Nie, nieważne dziękuję - zawołał i szybko pobiegł do gabinetu ojca. Wparował przez drzwi jak burza i zrucił ojcu wszystkie papiery z biurka, a tamten wbił w niego zdumiony wzrok.
- Luke ? Postradałeś zmysły?
- Ja postradałem zmysły ? Ile chciałeś mnie oszukiwać?
- O czym ty mówisz?
- Synu, robimy to w słusznej sprawie, wymazujemy im pamięć i wysyłamy do domu. To nie twoje słowa tato? Jak ja mogłem być taki ślepy. Nigdy mnie nie oszukałeś a tu nagle proszę, schodzę na dół i widzę krzesło elektryczne i klatkę, do palenia czarownic.
- Synu posłuchaj.
- Nie to ty mnie posłuchaj - Luke pogroził ojcu palcem. - Jeśli zrobisz coś tej dziewczynie, to uwierz mi nie będę stał spokojnie i na to patrzył.
- Luke uspokój się i to natychmiast ! - Ojciec wstał zza biurka. - Twoim obowiązkiem jest wypełniać moje polecenia i służyć Organizacji Światła, a jednym z nich jest zabijanie Dzieci Księżyca.
- Odpowiedz na moje jedno pytanie. Czy te setki czarownic, które schwytałem, zabiłeś je?
- Nie ja, tylko Kyle.
- A co to za różnica ty na to pozwalasz ! Ta krew na jego koszulce to krew Cassandry prawda?
- Luke, masz się nie zbliżać do tej dziewczyny zrozumiałeś. - Chłopak miał mu coś odpowiedzieć, ale widząc że nie dogada się z ojcem do głowy przyszedł mu inny plan.
- Tato przepraszam - zrobił skruszoną minę. - To po prostu było dla mnie zaskoczeniem.
- Synu, nie gniewam się, jesteś dobrym człowiekiem, wiedziałem że tak zareagujesz dlatego trzymałem to przed tobą w tajemnicy. Mi też nie jest łatwo, ale służenie organizacji wymaga poświęceń.
- Tak tato rozumiem i poświęcę się temu w stu procentach. Jednak muszę cie spytać czy Cassandra dostała już wyrok śmierci?
- Oczywiście, jeśli tylko coś powie to odsyłam ją do klatki gdzie spłonie jak jej matka i ojciec. - Luke spojrzał na Charlesa i nie wierzył, że człowiek którego podziwiał przez całe swoje życie jest zdolny do czegoś takiego.
- tato spójrzmy prawdzie w oczy, trzymacie ją tam od paru dni, a ona nic nie powiedziała nie ma sensu jej dalej przesłuchiwać.
- Masz rację, powiem Kylowi żeby wziął ją do sali śmierci.
- Nie tato, mam lepszy pomysł.
- Słucham?
- Ja ją zabiję - powiedział Luke.



piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 8

Kyle wszedł do sali gdzie do krzesła była przywiązana Cassandra. Oddychała ciężko z powodu ran i siniaków jakie zadał jej wcześniej.
- Byłem przed chwilą u szefa - Kyle podwijał rękawy zakrwawionej koszulki. - Zgadnij kto o ciebie pytał. - Dziewczyna spojrzała na niego wycieńczonym wzrokiem. - Luke, chyba zrobiłaś na nim wrażenie bądź jest tak głupi, że myśli iż jesteś niewinna, a my cię tu trzymamy dla swojego widzi mi się.
- A tak nie jest ? - Zapytała.
- Może i jest, ale Luke nie ma o niczym pojęcia.
- To do was podobne, oszukiwać jednego z waszych aby mieć z tego korzyści.
- Dosyć o Luku, powiedz mi słonko, boli cię to co ci zrobiłem. - Nie odpowiedziała. - Jeśli nie chcesz mówić, będę zmuszony zrobić jeszcze wiele innych rzeczy. - Oparł się o krzesło tak, że dzieliło ich kilka centymetrów. - Szkoda, jesteś naprawdę ładną dziewczyną.
- Lepiej od razu mnie zabij. - Powiedziała, nie patrząc na niego.
- Oh, to byłoby za proste. To jak powiesz mi grzecznie gdzie jest twój brat? Nie? Dobrze - złapał ją za szyję i zaczął dusić. - Mów gdzie on jest albo stracę cierpliwość! - Dziewczyna resztkami sił napluła mu w twarz. Kyle puścił ją, a ona zaczęła kasłać i łykać powietrze. - Ty niewdzięczna wiedźmo ! - Wrzasnął i uderzył ją w twarz, tak że aż krzyknęła.
- Miałeś nie bić w twarz - powiedział spokojnie Charles, który właśnie wchodził do sali.
- Nie widziałeś co mi zrobiła ? - Zdenerwował się Kyle.
- Widziałem, że chyba sobie nie radzisz. Dziewczyna jest cała w siniakach i krwi a my jeszcze nic nie wiemy. - Charles usiadł na fotelu w rogu pokoju.
- Poradzę sobie z nią, każdy w końcu pęka.
- Posłuchaj Cassandro - zwrócił się do niej Charles. - Zadam ci kilka pytań, jeśli nie odpowiesz, Kyle będzie ci pokazywał swoje sztuczki, jakie potrafi zrobić z twoimi kośćmi lub krwią. Może jeśli ładnie powiesz nam gdzie jest twój brat, to złagodzę twoją karę i zostaniesz zabita prądem, zamiast spłonąć żywcem.
- Chrzań się - powiedziała, lekko podnosząc głowę.
- Kyle - Charles machnął na niego ręką. - Zaczynaj przedstawienie. - Chłopak podszedł do Cassandry i złapał ją za rękę, po czym wygiął ja pod nienaturalnym kątem.
- Aaa ! - Krzyknęła dziewczyna i zacisnęła zęby, jednak po chwili nie wytrzymała i po jej policzkach zaczęły spływać łzy. - Przestań ! To boli ! - Jednak Kyle ani myślał przestawać i wyginał rękę jeszcze bardziej.
- Wiesz jak to powstrzymać Cassandro, wystarczy tylko lokalizacja Jareda i to wszystko się skończy. - Charles założył nogę na nogę. Dziewczyna jednak nie pękła, za to kość jej ręki chyba tak.
- Aaa ! Proszę przestań ! - Błagała przez łzy. Kyle tylko się uśmiechał, a pisk dziewczyny odbijał się od ścian pokoju i napawał radością, siedzącego tam Charlesa.

Po dwóch dniach zastanawiania się gdzie jest Cassandra, Luke postanowił jeszcze raz pójść do lochów. Podszedł do celi, widząc że nie ma w niej dziewczyny, osunął się na ziemię i złapał za głowę.
- Gdzie oni cię zabrali ? - Pytał sam siebie.
- Zabrał ją dwa dni temu - odezwał się głos z naprzeciwka.
- Kto ? - Zapytał Luke i przysunął się do celi, z której dochodził dźwięk.
- Wysoki mężczyzna przyszedł po nią, powiedział że mają do pogadania - opowiedziała dziewczyna, nie wiele starsza od niego, była przykuta do ściany kajdankami.
- Ale jak dokładnie wyglądał ? - Dopytywał się Luke.
- Mówiłam wysoki, umięśniony, brązowe włosy i siwa bluza. Szarpnął ją za włosy i zabrał ze sobą.
- Nie mówił gdzie?
- Nie, ale na twoim miejscu nie spodziewałabym się jej powrotu - dziewczyna była wycieńczona, a na jej twarzy było widać siniaki.
- O czym ty mówisz?
- Stale kogoś zabierają, powiedzieli, że po mnie przyjdą jutro.
- Cassandra nie poszła na wymazanie pamięci tylko na przesłuchanie - wyjaśnił Luke.
- Jakie wymazywanie pamięci ? - Zdziwiła się dziewczyna.
- Wymazujemy wam pamięć, abyście nie znali żadnego zaklęcia i odsyłamy do domu. -  Czarownica się rozesmiała.
- Kto ci takich głupot nagadał ?
- Mój ojciec to Charles Straider, znam wszystkie procedury.
- To tatuś zrobił z ciebie głupka Luke.
- Jak to ? 
- Codziennie przychodzą po czarownicę, potem prowadzą je na piętro poniżej lochów i zabijają prądem lub palą żywcem.
- To niemożliwe, my tak nie robimy poza tym pod lochami nie ma innego piętra.
- Nie wierzysz mi ? - Kobieta lekko się zaśmiała. - Jeśli chcesz to sam sprawdź, przejście jest na końcu korytarza, nie ma tam światła żeby nie było widać drzwi - wskazała na ciemne miejsce niedaleko.
- Jeśli mówisz prawdę - Luke wstał. - Ile czarownic dziennie tam zabierają ?
- Zależy od tego, które są już niepotrzebne, jeśli robili by nam to całe wymazywanie pamięci o zaklęciach, to magia sama by się o siebie upomniała, więc ktoś ci nieźle naściemniał. - Chłopak ruszył do wskazanego przez czarownicę miejsca. Było tam tak ciemno, że musiał namacać klamkę, ale w końcu się udało. Otworzył drzwi i zobaczył schody na dół, gdzie paliło się małe światełko. Zszedł na dół, a to co zobaczył przyprawiło go o mdłości. Pod ścianą stało zakrwawione krzesło elektryczne, a na samym środku sali wisiała jajowata klatka, tak wąska że nawet najchudsza osoba ledwo by się do niej zmieściła, a pod nią były ułożone kłody, które tylko czekały aż ktos je zapali. Ta klatka służyła do palenia żywcem. Luke rozejrzał się dookoła, sala była ogromna, a na ścianach wisiały najróżniejsze narzędzia tortur. Chłopak nie mógł już na to patrzeć, odwrócił się na pięcie i szybko wybiegł z miejsca gdzie czuć było zapach spalonych włosów i zaschniętej krwi.



Rozdział 7

Promienie słońca zaświeciły na zaspaną twarz Luke'a. Otworzył oczy i się przeciągnął, po czym wstał z łóżka i poszedł na dół.
- Tato ? - Rozejrzał się po pokoju i ruszył w stronę kuchni. Na lodówce wisiała mała karteczka. Wziął ją do ręki i zaczął czytać na głos - Luke musiałem być wcześniej w organizacji, jak tylko przyjedziesz przyjdz do mojego gabinetu - zwinął kartkę i wyrzucił do kosza. - Jak zwykle - powiedział i poszedł wziąć prysznic. Zjadł śniadanie i pojechał do organizacji, zajechał na parking. Chwilę posiedział w samochodzie i wziął ze sobą torbę sportową. Zapukał do gabinetu ojca, który rozmawiał z Kylem. Zobaczyli go przez szybę i Charles machnął na syna aby wszedł. Luke otworzył drzwi i rzucił torbę na fotel.
- Cześć Kyle - powiedział i podał mu rękę. - Rany co ci się stało ? - Koszula Kyle'a była cała we krwi.
- To po misji, jeden z czarowników się skaleczył i upadł na mnie. Ja już pójdę Charles.
- Jasne wracaj do pracy potem do ciebie zajrzę.
- O ile wiem, Kyle nie miał ostatnio misji - stwierdził Luke.
- Tak, ale brakowało ludzi i wzięli go w zastępstwie - Chłopak pokiwał głową. - Co masz w torbie synu.
- Ubrania na przebranie, nie mam dziś misji pomyślałem, że poćwiczę na arenie.
- Tak to dobry pomysł.
- Miałeś wrócić wcześniej.
- Co?
- Wczoraj, czekałem na ciebie, aż w końcu zasnąłem.
- Przepraszam synu, musiałem zostać dłużej pilna sprawa może w końcu dowiemy się gdzie ukrywa się Jared.
- No to powodzenia - rzucił Luke i wyszedł z gabinetu. Pobiegł do windy, a potem sprytnie wślizgnął się do lochów. Podszedł do celi Cassandry.
- Cass przyniosłem... - zobaczył, że jej cela jest pusta. - Cassandra ? - Zawołał i rozejrzał się dookoła. Nie zastanawiał się ani chwili i pobiegł na arenę, gdzie był Zack.
- Zack - zawołał do kumpla, a ten podszedł bliżej. - Miałeś wczoraj nocną zmianę ?
- Tak, a coś się stało?
- Pamiętasz tą dziewczynę, którą schytaliśmy?
- Schwytaliśmy wiele dziewczyn - uśmiechnął się Zack.
- Ta, którą uderzył Paul.
- A ta ładna - Zack się wyszczerzył.
- Nie wiesz gdzie ją zabrali?
- Nie, a co nie ma jej w celi?
- Właśnie nie, dobra dzięki jak się czegoś dowiesz to daj znać - chłopak pośpieszył w stronę windy.
- Luke.
- Co?
- Spodobała ci się?
- Przestań.
- Nie o każdą się tak zmartwiasz.
- O nikogo się nie zamartwiam, po prostu jej szukam.
- Dobra, jak będziesz chciał o tym pogadać to wiesz gdzie mnie znaleźć - Zack machnął ręką i poszedł na siłownię.
Luke teleportował się do gabinetu ojca. Kiedy się pojawił Charles o mało nie wylał na siebie kawy.
- Synu, mówiłem ci zero teleportacji przy mnie, wiesz że nigdy się do tego nie przyzwyczaję.
- Co zrobiłeś z Cassandrą? - Luke oparł sie o biurko.
- Ja?
- Nie udawaj, że nie wiesz gdzie ona jest. To ty jestes tu szefem.
- Synu, czy ty nie za bardzo przejmujesz się losem tej dziewczyny?
- Po prostu chcę wiedzieć gdzie ona jest.
- Wczoraj zabraliśmy ją na przesłuchanie i do lepszej celi - wyjasnił Charles.
- Gdzie?
- Nie mogę ci tego powiedzieć, ona musi być teraz odosobniona.
- Chcę z nią tylko chwilę porozmawiać - Luke nalegał.
- Dam ci znać kiedy wróci do lochów, a teraz wybacz synu mam parę telefonów do wykonania. - Luke przygryzł dolna wargę i wyszedł na korytarz. Coś mu się nie zgadzało w tym co mówił ojciec. Po co niby miałby brać Cassandrę do lepszej celi, kiedy tak bardzo jej nienawidził, po drugie nigdy nikogo nie trzymał tak długo na przesłuchaniu. Po drodze na arenę natknął się na Cynthie, dziewczynę na której kiedyś mu zależało.
- Luke - uśmiechnęła się do niego, trzeba było jej przyznać była piękna, miała długie blond włosy i niebieskie oczy, a jej uśmiech powalał na kolana.
- Cześć Cynthia.
- Wszystko w porządku ? Wyglądasz na zmartwionego.- No jasne Cynthia odziedziczyła po matce zdolność do odczytywania emocji.
- Szukam tej dziewczyny, Cassandry Kartigan.
- Co ? - Zaśmiała się. - Ty coś do niej czujesz, jeszcze nie wiem co ale to silne - przypatrzyła mu się bacznie.
- Wyjdź z mojej głowy Cynthia - warknął Luke i pobiegł do Zacka.

Cynthia Perez


Rozdział 6

Dziewczyna spojrzała na nich i lekko się uśmiechnęła.
- Chyba nie sądzisz Charles, że powiem ci gdzie jest mój brat.
- Oh wręcz przeciwnie - ojciec uśmiechnął się złowieszczo. - Zaczniesz mówic jeśli nie dzisiaj to za parę dni. - Cassandra patrzyła na niego spojrzeniem pełnym obrzydzenia.
- Nie wiedziałam, że masz syna.
- Wielu rzeczy nie wiesz, chodź tobie i twojemu bratu wydaje się, że macie pojęcie o wszystkim. Mój syn Luke - wskazał ręką na chłopaka. - Poszedł moje ślady i widać ma wielki talent skoro udało mu się złapać ciebie. Zwykle kiedy rekruci się na ciebie natykali musiałem ich sprowadzać z powrotem karetką. - Dziewczyna się uśmiechnęła. - Więc może jednak odpowiesz na parę moich pytań? - Patrzyła na niego dumnym wzrokiem. - Kto był z tobą kiedy mój syn cię złapał?
- Jeśli chodzi ci o Jareda, to nie było go ze mną - wyjaśniła.
- Więc kto?
- Znajomi.
- Po co kradliście?
- Jeśli byś się nie zorientował, to my też musimy coś jeść.
- Oh to przecież jasne - ojciec miał dobrą minę do złej gry. - Ilu was jest?
- Wystarczająco dużo do utrzymania zaklęcia ukrycia.
- Czyli jednak nie powiesz mi gdzie się ukrywacie? - Cassandra milczała. - Dobrze więc, Luke zawołaj strażnika żeby ją odprowadził.
- Ja to zrobię - oboje popatrzyli na niego. - Wiem gdzie to jest.
- Dobrze, ale na wszelki wypadek - Charles wyjął z kieszeni marynarki małą strzykawkę i podszedł do dziewczyny. - Żebyś była grzeczna.
- Dostałam dziś dawkę - odruchowo odsunęła się od ojca.
- Nie martw się ślicznotko, to cię nie zabiję - złapał ją za rękę, chwilę się wyrywała, ale Charles był silniejszy i wbił jej igłę w nadgarstek, a ona straciła siłę. Jeśli teraz ktoś tknął by ją palcem, z pewnością by się przewróciła. Luke podszedł do niej i wziął ją pod ramię, delikatnie podnosząc.
- Gdyby się stawiała użyj tego - ojciec podał mu strzykawkę.
- Nie potrzebuję tego - odpowiedział Luke i wyprowadził dziewczynę z sali.
Kiedy ją prowadził, ledwo trzymała się na nogach. Gdy doszli do celi, Luke otworzył kraty i delikatnie pomógł jej usiąść na podłodze, opierając ją o ścianę. Kucnął koło niej i powiedział:
- Ty naprawdę nie powiesz gdzie się ukrywacie?
- A ty byś wydał własną rodzinę? - Powiedziała tak cicho, że ledwo ją słyszał.
- Pewnie nie - uśmiechnął się do niej, ale ona odwróciła twarz. - Nie jest ci tu zimno? - Nie odpowiedziała. - Dobra nie chcesz rozmawiać. - Wstał i zamknął jej celę. Schował klucze do kieszeni spodni i skierował się do wyjścia.
- Luke - odwrócił się i zobaczył, że Cassandra patrzy w jego stronę. - Dziękuję.
- Za co ? Przecież to przeze mnie tu jesteś - usiadł po drugiej stronie krat.
- Za to, że obroniłeś mnie wtedy na schodach.
- Nikt nie powinien cię bić, a w szczególności chłopak. - Uśmiechnęła się do niego, po wstrzyknięciu soku wyglądała jakby nie spała co najmniej dwa tygodnie. - Może zaczniemy od początku co? - Podał jej rękę - Jestem Luke. - Zaśmiał się cicho i zrobiła to samo.
- Cassandra, ale mówią na mnie Cass.
- Nie lubisz mojego ojca co?
- Szczerze, to go nienawidzę.
- Powiedz, dlaczego... - w tym samym momencie przyszedł strażnik.
- Panie Straider, ojciec pana wzywa.
- Już idę. Zajrzę do ciebie później - powiedział do czarownicy.
- Nigdzie się nie wybieram - uśmiechnęła się do niego.
Luke wsiadł do windy i pojechał do gabinetu ojca. Wszedł do środka gdzie Charles siedział na kanapie przy oknie, a w ręku trzymał kieliszek wina.
- Luke - zawołał kiedy zobaczył syna.
- Podobno mnie wzywałeś.
- Tak, chciałem cię jeszcze raz pochwalić za złapanie tej dziewczyny. Jestem z ciebie dumny.
- Ale ja z siebie nie - Luke włożył ręce do kieszeni bluzy.
- Synu czasami mamy wyrzuty sumienia, ale to minie. - W tym momencie do gabinetu wszedł Kyle.
- Cześć Luke.
- Cześć.
- Wzywałeś mnie Charles - powiedział Kyle.
- Tak, mam dla ciebie kilka spraw do omówienia. Luke będzie cię to nudziło, jedź do domu - ojciec rzucił mu kluczyki do samochodu. Trzymaj się synu.
- Na razie - Luke wymienił uścisk dłoni z Kylem - nie wracaj zbyt późno tato.
- Będę najszybciej jak się da. - Luke posłał mu blady uśmiech i wyszedł z gabinetu, po czym zniknął za drzwiami windy.
- Czego nie mogliśmy przy nim rozmawiać, przecież jest świetnym łowcą - powiedział Kyle.
- Może i jest świetnym łowcą, ale jest też zbyt dobrym człowiekiem. Cassandra Kartigan, mówi ci to coś?
- Tak, siostra Jareda, twój syn złapał ją niedawno.
- I właśnie mój syn ma z tego powodu wyrzuty sumienia, a przecież wiesz że Luke nie wie wszystkiego o organizacji i lepiej żeby tak zostało.
- Kiedyś i tak się dowie - stwierdził Kyle.
- Ale wtedy będzie wiedział, że nasze działania są potrzebne i nie zrobi z tego afery.
- Chyba nie wezwałeś mnie po to aby rozmawiać o twoim synu - Kyle skrzyżował ręce na piersiach.
- Nie - uśmiechnął się Charles i wziął łyk wina. - Skoro mamy tu już Cassandrę to wykorzystajmy jej obecność. Chcę wiedzieć, gdzie ukrywa się Jared z tą skrają dzikusów, a twoim zadaniem będzie jej przesłuchanie. Wiem, że jesteś w tym najlepszy. Możesz zastosować na niej wszystkie swoje sposoby, tylko pamiętaj nie bij w twarz.
- Będę miał dla niej o wiele ciekawsze propozycje niż bicie w twarz, taka drobna osóbka musi mieć bardzo cienkie i kruche kości - Kyle się usmiechnął.
- Czyli wiesz co robić?
- Tak.
- Zabierz ją do swojej sali, żeby nikt was nie znalazł i nic nie mów Lukowi.
- Oczywiście, tam gdzie ją zabiorę nikt nie usłyszy jej krzyków.
- Bardzo dobrze Kyle, możesz zacząć od razu.
- Już idę po naszą małą królewnę - Kyle zwrócił się do drzwi.
- Kyle - chłopak się odwrócił - nie miej litości.






czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 5

Paul wepchnął dziewczynę na tylne siedzenie, a potem próbował usiąść obok niej.
- Ja z nią usiądę - zakomunikował Luke. - Ty usiądź z przodu razem  z chłopkakami.
- Na pewno ? Ona może być niebezpieczna - stwierdził Paul.
- Poradzę sobie, poza tym tak długo jak ma założone kajdanki nic mi nie zrobi - po tych słowach zajął miejsce obok czarownicy. Zack odpalił samochód i wyjechał na ulicę Wirginii. Mieli przed sobą jeszcze dobre pół godziny drogi do organizacji. Luke spojrzał na siedzącą obok czarownicę. Wpatrywała się w widok za oknem jakby oglądała go po raz ostatni. Chłopak spojrzał na jej oczy, nie była wściekła lub wystraszona jak inni więźniowie była po prostu smutna. Powędrował wzrokiem na jej skroń z której sączyła się krew po upadku na schody. Luke sięgnął do schowka w pokrowcu na fotele i wyjął z niego paczkę chusteczek. Podał je dziewczynie i powiedział:
- Przyłóż to sobie do rany, powinno chwilowo zatrzymać krwotok - spojrzała na niego lekko zdziwiona, potem uśmiechnęła się blado i zrobiła to co jej kazał. Chłopak nie mógł oderwać od niej wzroku, było w niej coś innego niż u większości czarownic. Nie krzyczał, nie wyrywała się, nie próbowała ich błagać o wypuszczenie jej, po prostu schyliła głowę i posłusznie wsiadła do samochodu. Teraz kiedy byli już w organizacji, Luke wraz z Paulem zaprowadzili dziewczynę do sali przesłuchań gdzie strażnicy mieli ustalić jej tożsamość i zabrać do celi. Jednak w sali znależli jednego strażnika i ojca Luke'a, który powitał ich triumfalnym uśmiechem.
- Tato...
- Synu, nie mogłeś mnie bardziej uszczęśliwić - podszedł do nich i spojrzał na czarownicę. - Czy wiesz kogo mi właśnie przyprowadziłeś? - Luke spojrzał na dziewczynę, która za wszelką cenę starała się unikać wzroku Charlesa.
- Kogo?
- To Cassandra Kartigan, ukochana, młodsza siostra naszego buntownika Jareda. Muszę przyznać, że wyładniałaś od tamtej pory kiedy cię ostatnio widziałem - uśmiechnął się Charles, łapiąc dziewczynę za podbródek, ona jednak wyrwała się mu natychmiast.
- Zaraz tato, kiedy ...
- To nieistotne Luke, teraz Paul zabierz ją do celi - tata odwrócił się do strażnika stojącego przy oknie. - Podawajcie jej codziennie pięć mililitrów soku z dzikiej róży dożylnie i nie ściągajcie kajdanek to jedna z najbardziej utalentowanych Dzieci Księżyca jakie kiedykolwiek widziałem. A i jeszcze - podszedł do Cassandry i zerwał z jej szyi niebieski medalion na długim łańcuszku. - To amulet do teleportacji, myślę że ci się już nie przyda. Paul, możesz ją zabrać - chłopka pokiwał głową i wyprowadził dziewczynę z sali. Luke nie wahając się ani chwili pobiegł za nimi.
- Gdzie ją zabierasz ? - Zapytał idąc obok dziewczyny, której ramiona ściskał jego partner.
- Do lochów, tam będzie jej bardzo wygodnie - Luke nigdy nie był w lochach, ale miał dziwne uczucie, że nie jest to zbyt przyjazne miejsce. Paul skierował się do windy i wcisnął przycisk z napisem loch. Zaczęli jechać w dół, aż zatrzymali się na piętrze - 4. Weszli na korytarz, gdzie poczuli zapach wilgoci i zimny wiatr. Paul pociągnął dziewczynę i ruszył w głąb korytarza. Luke rozglądał się dookoła gdzie znajdywały cię cele, a w nich mnóstwo Dzieci Księżyca. Patrzyli na nowego więźnia, a niektórzy z nich rozpoznając dziewczynę wydawali z siebie ciche jęki. Nagle chłopak zatrzymał się i otworzył kratę jednej z cel i wrzucił czarownicę do środka.
- Może trochę delikatniej ? - Luke był już i tak wystarczająco zdenerwowany na rekruta.
- To nie porcelana, tylko wiedźma.
- Porcelaną będzie twoja głowa, kiedy walnę nią o ścianę - chłopak speszył się i ruszył na górę. Luke jeszcze chwilę patrzył na dziewczynę po czym zrobił to samo. Szybkim krokiem udał się do gabinetu ojca na ostatnim piętrze.
- W tym lochu jest zdecydowanie za zimno - powiedział na wstępie.
- Luke, to nie hotel tylko więzienie, w którym te potwory czekają na swój wyrok.
- Ta dziewczyna, którą przyprowadziłem nie jest potworem.
- A czy widziałeś jakiego zaklęcia użyła na twoim koledze Ethanie? My nie władamy taką magią, a oni czerpią z niej przyjemność dlatego odpowiadają za to przed naszym sądem, czyli przede mną - wyjaśnił Charles.
- Co miałeś na myśli mówiąc, że kiedyś ją widziałeś ?
- Tak jak już mówiłem to siostra Jareda, wiele lat temu kiedy jeszcze byłem rekrutem złapałem jej starszą siostrę i rodziców, jednak Jared był już na tyle duży, że ukrył ją w bezpiecznym miejscu, wtedy widziałem ją po raz pierwszy i ostani.
- Co z jej rodzicami ?
- Zapewne już nie żyją - stwierdził czarodziej - wiesz, że czarna magia wymaga poświęceń, nawet w postaci własnego życia.
- Ale co ty z nimi zrobiłeś? - Dopytywał się Luke.
- To co ze wszystkimi, wymazałem im pamięć o czarach, aby już nigdy nie mogli rzucić żadnego zaklęcia. Nie przejmuj się tak nimi synu, to potwory nie zdolne do współczucia i miłości, zasługują na to. Teraz idź do domu i odpocznij.
- Nie wolę tu zostać.
- Będę teraz przesłuchiwał tą dziewczynę, chyba nie wiesz jakie to nudne - uśmiechnął się Charles.
- Mimo wszystko zostanę - upierał się chłopak.
- Dobrze więc chodźmy - ruszyli do windy, a potem na dół do wielkiego pomieszczenia z obitymi ścianami i kamerą w rogu sufitu. Znajdowały się tam dwa skórzane fotele. Na jednym z nich już siedziała Cassandra, a przy niej stał strażnik. Wyglądało to jak wizyta u psychologa, jednak było o wiele gorsze. Charles dał strażnikowi znak, aby wyszedł a sam zajął miejsce na drugim fotelu. Luke stanął tuż za nim i skrzyżował ręce na piersiach.
- Więc Cassandro Kartigan - ojciec zwrócił się do dziewczyny. -  Urządzimy sobie małą pogawędkę.


Cassandra Kartigan




środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 4

Minęło już pół roku odkąd Luke wykonał swoją pierwszą misję.  Od tamtego czasu wyłapał wiele czarownic i czasowników.  Był tak dobry, że został jednym z przywódców misji, w których oprócz rekrutów towarzyszył mu również Zack, który pełnił rolę jego zastępcy. Szło im bardzo dobrze, nawet świetnie jak na tak młodych łowców.
Luke siedział na trybunach areny i jak zwykle sprawdzał ilość nieprzeczytanych wiadomości na swojej komórce,  kiedy usłyszał alarm dobiegający z pomieszczenia komputerowego. Zerwał się z miejsca i pobiegł w tamtym kierunku. Kiedy dotarł na miejsce Zack już tam był.
- Namierzyliśmy Dzieci Księżyca w jednym z centrów handlowych.
- Ile ?- Zapytał Luke.
- Dwaj faceci i jedna dziewczyna,  nasze kamery wykryły, że używają magii żeby kraść.
- Zawołaj Ethana i Poula, powiedz im żeby wzięli strzykawki i kajdanki.
- Już po nich biegnę - Zack ruszył w kierunku sal treningowych.
Luke wziął broń i udał sie na parking, gdzie czekali już chlopcy.  Odpalił samochód i wyjechał na ulicę miasta. Po niecałym kwadransie bus zajechał na miejsce. Luke spojrzał na ogromny budynek centra handlowego.
- Dobrze, że mamy nawigację bo nigdy byśmy ich nie znaleźli - stwierdził Luke. - Gdzie są teraz Zack? - Chlopak spojrzał na mały ekranik, który trzymał w dłoni.
- Mężczyźni są w samym środku gigantycznej kolejki, a dziewczyna podziwia wystawę butów na drugim piętrze.
- Chłopaków nie ma co ruszać,  za dużo świadków. Plan jest taki otaczamy dziewczynę, a gdyby zrobiła zamieszanie macie jeszcze te fałszywe odznaki policyjne ? - Rekruci pokiwali głowami.  - Ja i Zack pójdziemy od strony fontanny a wy od lodziarni, w ten sposób odetniemy jej drogę ucieczki.  -Po tych słowach ruszyli na miejsca.
Luke szedł na przedzie, Zack tuż za nim, kiedy dotarli na drugie piętro,   Luke od razu zauważył czarownicę. Wyróżniał a się z tłumu urodą ale i wdziękiem. Była szczupła, zgrabna i miała nieskazitelnie ułożone  długie, ciemne, falowane włosy.  Jej twarz przypominała jedną z tych, ktore reklamują drogie perfumy. Była ubrana skromnie, a za razem gustownie.  Miała na sobie biały sweter,  założony na kremowy t-shirt, wpuszczony w jasne dżinsy, a na nogach brązowe kozaki. Kiedy byli coraz bliżej dziewczyny, ona zwróciła wzrok w ich kierunku i nagle na jej twarzy pojawił się niepokój. Luke pobiegł za jej spojrzeniem i już rozumiał czego się wystarczyła.  Z kieszenispodni Zacka wystawały kajdanki. Czarownica nie czekając ani chwili zerwała się do ucieczki.  Była szybka jak na dziewczynę, Luke wraz z Zackiem rzucili się w pogoń za uciekinierką, jednak ona nie oglądając się za siebie omijała wszystkich przechodniów. Nagle widząc dwóch innych łowców biegnących ku niej, skręciła w prawo i pchnęła drzwi z napisem wyjście ewakuacyjne. Luke biegł za nią ile sił w nogach, jednak ona szybko i  zwinnie pokonywała drogę na dół po śliskich schodach. Była pewna, że im ucieknie kiedy nagle przed nią pojawił się Ethan.
- Mam cię - powiedział z uśmiechem na ustach - rzadko łapiemy takie slicznotki jak ty. - Dziewczyna nie powiedziała ani słowa,  lekko uniosła dłoń, a z ciała Ethana zaczęła ulatniać się parą . Chłopak na początku nie wiedział o co chodzi jednak za chwilę całe ciało zaczęło go palić od środka.  Czarownica zaczęła zwiększać temperaturę jego krwi. Chłopak zaczął krzyczeć z bólu i w tym samym momencie Luke założył uciekinierce kajdanki na jeden z nadgarstków. Ethan opadł na kolana, a ona spojrzała na Luke'a spojrzeniem pełnym cierpienia i żalu. W tej chwili Paul podszedł do niej i uderzył ją w twarz tak mocno, że upadła i uderzyła głową o schody,  rozcinając sobie łuk brwiowy, z którego zaczęła lecieć krew. Dziewczyna złapała się za policzek i zaczęła ciężko oddychać. Paul podszedł bliżej i zamachnął się po raz drugi,  kiedyna drodze stanął mu Luke.
- Wystarczy !
- Ona chciała usmażyć Ethana.
- Więc odpowie za to w organizacji,  nikt nie kazał ci jej bić,  a chyba pamietasz, że masz wykonywać moje polecenia - Paul pokiwał głową. Luke zapiął dziewczynie kajdanki i zwrócił się do chłopaka.  - Zabierz ją do samochodu.

Rozdział 3

- Stary spóźnimy się ! - Krzyczał Zack, biegnąc za Lukiem.
- Damy radę ! - Luke przeskoczył przez barierkę schodów.
- Jak się spóźnimy na pierwszą misję to cię zabiję ! - Śmiał się Zack.
- Ja sam się zabiję.
Przebiegli przez korytarz treningowy i naleźli się na arenie.
- Luke, Zack - Kyle patrzył na nich potępiającym wzrokiem.
- Cześć Kyle - wyszczerzył się Luke.
- Co wam mówiłem o byciu pół godziny przed misją, teraz jest - w tym momencie spojrzał na zegarek - no, za pięć minut wyruszamy.
- Sory Kyle - Luke nadal się uśmiechał.
- Pamiętajcie, że to ja dowodzę misją i macie wykonywać moje polecenia.
- Jasne.
- Weźcie kajdanki i strzykawki z sokiem z dzikiej róży w razie gdyby trzeba było się obronić - chłopcy sięgnęli po broń. - Jeszcze to - Kyle podał im po pistolecie.
- Po co nam to ? - Zapytał Zack.
- Te pistolety mają w środku kule stworzone przez jednego z naszych czarodziei, kiedy strzelisz nim w Dzieci Księżyca kula pali ich od środka aż w końcu umierają.
- Myślałem, że czarownicę da się zabić prądem lub paląc ją - Zack obracał w dłoni pistolet.
- To też jest rodzaj spalenia, tylko że od środka. Znacie mit o Heraklesie ? - Zapytał Kyle.
- Tak - odpowiedział Luke.
- No właśnie, Herakles zginął od palącego jego ciało bólu, to działa na podobnej zasadzie.
- Myślałem, że Organizacja Światła nikogo nie zabija - Luke zrobił poważną minę.
- Czasami kiedy czarownica lub czarownik nie dają za wygraną musisz się bronić, a w takich przypadkach nie zdążysz wyciągnąć kajdanek lub strzykawki. No dobra chłopaki zbieramy się - Kyle wziął parę strzykawek i naładowany pistolet.
- Luke - chłopak odwrócił się i zobaczył ojca.
- Cześć tato - uśmiechnął się.
- Czujniki wykryły, że jest ich więcej niż pięć.
- Czy ty mi próbujesz powiedzieć, że się o mnie martwisz - Luke skrzyżował ręce na piersiach.
- Uważaj na siebie synu, pierwsze misje są najtrudniejsze.
- Załatwię ich tato i będę taki jak ty, złapie ich nawet więcej - chłopak poklepał ojca po ramieniu, a ten przyciągnął go do siebie i uściskał.
- Jestem z ciebie dumny synu.
- Luke ! Idziemy - Kyle krzyczał z samochodu.
- Muszę iść - chłopak pobiegł do auta i wsiadł do środka. - Czemu jedziemy samochodem ? - zapytał kiedy wyjechali na ulice miasta. - Przecież moglibyśmy się teleportować.
- To nie takie proste - Kyle skręcił w kierunku portu. - Nasza organizacja dba o dobro ludzi, a pomyśl sobie co przeżyli by ludzie widząc cię pojawiającego się w jednym miejscu, a za chwilę znikającego w drugie.
- Pewnie z moim urokiem pomyśleliby, że anioły zeszły na ziemię - zażartował Luke, a Zack'a dopadł atak śmiechu.
Samochód zatrzymał się na opuszczonym molo. Chłopaki wysiedli i od razu spoważnieli. Kyle poprawił słuchawkę, którą miał w uchu.
- Są we wschodnim skrzydle - powiedział Kyle.
- Ilu ich jest ? - Zapytał Zack.
- Dwie dziewczyny i trzech chłopaków.
- Co mamy robić ? - Wtrącił się Luke.
- Wy idźcie na lewo ja na prawo - powiedział Kyle i pobiegł w stronę dzioba opuszczonego statku.
Chłopaki zbliżyli się do wejścia dla załogi i wślizgnęli się do środka. Przeszli trochę i podążyli schodami na górny pokład. Zack pociągnął za klamkę.
- Zamknięte - szepnął do Luke'a.
- Od czego mamy magię - chłopak uśmiechnął się i lekko uniósł dłoń. Zamek zaczął się topić i spływać po drzwiach. Zack popchnął drzwi i ruszył na górę. Podeszli bliżej sterowni. Luke zbliżył się do drzwi. Słyszał głosy, dwie kobiety i mężczyzna rozmawiali o Organizacji Światła. Mężczyzna powtarzał, że organizacja zabrała mu wszystko, a jedna z kobiet cicho szlochała.
- Nie płacz Lacy - powiedział mężczyzna. - Jared i tak stworzył nam dobre warunki do życia.
- Max ma rację - odezwała się druga z kobiet - przyniosę ci wody. - Dziewczyna pchnęła drzwi, a kiedy wyszła Luke zatkał jej usta dłonią i przyciągnął do siebie, a Zack wstrzyknął jej sok w ramię. Przez chwilę jeszcze się szarpała, a potem opadła na ziemię.
- Jedna z głowy - ucieszył się Zack. Luke pokiwał głową i spojrzał na czarownicę, w jej oczach nie było widać żądzy mordu ale strach. - Luke rusz się - kolega klepnął go w plecy.
- Dobra spróbujmy ich stamtąd wybawić - Luke zaczaił się za drzwiami - Wyślij Kylowi wiadomość, że jest ich tylko troje. - Zack sięgnął po telefon i zaczął wystukiwać tekst na klawiaturze. W tym samym momencie drzwi się otworzyły i wyszedł przez nie mężczyzna. Wysoki o ciemnych włosach, na pewno straszy od nich. Luke nie czekając, aż czarownik się rozejrzy założył mu na kostkę kajdanki, a Zack złapał płaczącą dziewczynę.
- Kate ! - Krzyknęła kiedy zobaczyła bezwładne ciało koleżanki leżące na ziemi. Luke odruchowo spojrzał w tym samym kierunku, a wtedy Max wykorzystał sytuację i wyjął zza jego paska pistolet. Zack wstrzyknął czarownicy sok z dzikiej róży i rzucił nią o ziemię, wyciągając swój pistolet. Max mierzył do Luke'a, który był lekko zdezorientowany ale nie wystraszony.
- Spokojnie - powiedział do czarownika.
- Zamknij się ! - Wykrzyczał Max.
- Jeśli strzelisz do Luke'a ja strzelę do ciebie ! - Zawołał Zack.
- I tak zginę ! - Wrzeszczał czarownik. - Jeśli zabiję jednego Z waszej organizacji będę mógł umrzeć spokojnie - jego palec znalazł się na spuście.
- Odłóż broń ! - Kyle stał tuż za nim. Czarownik obejrzał się do tyłu, a potem znowu na Luke'a, po czym przystawił pistolet do skroni i wystrzelił. Jego bezwładne ciało opadło na ziemię, upuszczając pistolet pod nogi Kyle'a. Luke szybo oddychał, był w szoku po tym co zobaczył, Zack również. Rzucił swój pistolet i podbiegł do ciała mężczyzny, podnosząc jego głowę i lekko nią potrząsając.
- Hej ! Obudź się !
- Zack - Luke złapał przyjaciela za ramię. - On już się nie obudzi - złapał go za ręce i odciągnął od ciała.
- Dacie radę chłopaki - powiedział Kyle i wziął nieprzytomną Lacy na ręce. - Jeszcze nie raz będziecie świadkami ich śmierci, idioci wolą się zabijać zamiast iść z nami. Weźcie tę drugą. Zack wziął dziewczynę na ręce i ruszyli do samochodu.
Kiedy dojechali do organizacji i zdali raport z misji, strażnicy zabrali dwie kobiety w podziemia do cel, gdzie byli przetrzymywane wszystkie schwytane Dzieci Księżyca, a Luke udał się do gabinetu ojca.
- Cześć - rzucił w kierunku Charlesa, siedzącego za biurkiem.
- Słyszałem, gratuluję synu. Dwie czarownice i to na jednej misji.
- Taa.
- Co jest Luke ? - Zapytał ojciec wskazując synowi fotel. Chłopak opadł na siedzenie i skrzyżował ręce.
- Był tam chłopak, niewiele starszy ode mnie. Wolał się zastrzelić niż pójść z nami.
- Kiedy ja byłem na misjach, wiele z nich tak robiło. Musisz do tego przywyknąć - Luke pokiwał głową.
- Jest coś jeszcze.
- Mów synu.
- Przed śmiercią mówił coś jakimś Jaredzie i o tym, że dał im schronienie.
- Mówił gdzie?
- Nie, wymienił tylko jego imię. Pomyślałem, że to ważne.
- Dobrze, że mi o tym mówisz synu - Charles pochwalił chłopaka.
- Kim jest ten cały Jared? - zapytał Luke.
- Jared Kartigan - powiedział ojciec z wyraźnym obrzydzeniem. - To jest ich główny przywódca. Od paru lat próbuję go znaleźć i zobaczyć gdzie się ukrywa. Jeśli znajdziemy Jareda, znajdziemy też wszystkie Dzieci Księżyca.
- Czyli wszyscy są w jednym miejscu ?
- Dokładnie.
- Nie można ich zlokalizować za pomocą radarów ?
- Właśnie w tym problem, mówiłem ci już, że Dzieci Księżyca mają niektóre moce, których nie posiadamy my i właśnie zaklęcie ukrycia do nich należy. Jednak, żeby je wykonać potrzeba wiele czarownic i czarowników. Jeśli uda nam się wyłapać coraz więcej, zaklęcie będzie stawało się coraz słabsze, a my będziemy mogli w końcu ich znaleźć. - Luke pokiwał głową, widać że był już zmęczony. - Masz - Charles podał mu kluczyki do samochodu - jedź do domu i odpocznij. Jutro kolejna misja.



wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 2

- Ty mówisz serio ? - Luke podniósł się z fotela.
- Jak najbardziej - ojciec poprawił krawat. - Masz rację, byłem lekko nadopiekuńczy, ale teraz dam ci szansę się wykazać.
- Taaak ! - Chłopak wariował ze szczęścia.
- Ale pamiętaj, masz słuchać dowódców akcji i wykonywać polecenia, żadnej samowolki jasne?
- Jak słońce.
- Chodź pokażę ci jak to wszystko działa, najbliższa misja jest za dwa dni myślę, że dasz radę się wdrożyć - mężczyzna ruszył zgrabnym krokiem do windy.
- Pewnie - Luke całkowicie spoważniał. - Ale mam jedną prośbę.
- Mów - ojciec wcisnął przycisk z napisem arena treningowa piętro - 1.
- Czy mogę zabrać na misję Zacka? - Zack Reed był najlepszym przyjacielem Luke'a, który również ukończył szkolenie na piątki, jednak w przeciwieństwie do niego on naprawdę słuchał wykładów Kurta.
- Jeśli myślisz, że da radę - winda zatrzymała się, a oni weszli na długi korytarz prowadzący do boksów i aren do ćwiczeń. Luke znał te pomieszczenia, kiedyś często tu ćwiczył, czasem sam a czasem z ojcem, który pokazywał mu różne triki na pokonanie czarownic.
- Po co mnie tu przeprowadziłeś ? - Zapytał Luke.
- Ktoś musi ci wyjaśnić na czym polega prawdziwa misja w terenie - mówiąc to Charles przywołał machnięciem dłoni młodego, wysokiego chłopaka o brązowych włosach.  - Synu, to jest Kyle, on powie ci co i jak. - Po tych słowach Charles udal sie z powrotem do swojego gabinetu.
- Kyle.
-Luke - chlopcy wymienili uściski dłoni.
- Ojciec wreszcie dopuscil cię do misji.
- Jak widać.
- Wiem, że jesteś jednym z najlepszych rekrutów organizacji,  ale kazdy kto idzie pierwssy raz na misje potrzebuje małego szkolenia.
- Wszystko jest lepsze od wykładów Kurta - wtrącił Luke.
- Taa, potrafi gość znudzić człowieka - obaj się zaśmiali. - No ale przejdźmy do rzeczy, kiedy wysyłają cię na misje,  oczekują od  ciebie schwytania czarownicy lub czarownika i dostarczenie jej do organizacji.  Jeden warunek - musi byc ona żywa inaczej misja jest nieważna.  My dostarczamy czarownice organizacji, a oni już robią swoje.  Rozumiesz ?
- Tak, mamy złapać czarownice i nieważne co by sie dzialo, żywa ma trafić tutaj - wyjaśnił Luke.
- Dokładnie- potwierdzil Kyle. - Druga sprawa, to zachowanie ostrożności. Jak już pewnie wiesz, Dzieci Księżyca są bardziej powiązane z naturą i pogodą niz my. Oni mogą rzucać zaklecia lakalizujące, władać żywiołami i panować nad pogodą,  ale za to my mozemy sie teleportować co daje nam przewagę. Pamiętaj teleportacja jest ci potrzebna do zaskoczenia przeciwnika. Taka czarownica nie ma bladego pojęcia gdzie i kiedy sie pojawisz. Jednak jeśli teleportacja z jakiegoś powodu zawiedzie,  wtedy używamy tego. - Kyle otworzył ogromną,  metalową szafę pelną najróżniejszych sprzętów bojowych.
- Wow, super - Luke poszedł bliżej.
- Prawda ? - Kyle sięgnął po maly flakonik stojący przy różnych, kolorowych fiolkach. - To jedna z najlepszych broni na te dziwaczne stwory.
- Flakonik ? - Zdziwił się Luke. - Są tu topory, miotacze ognia a ty pokazujesz mi flakonik z jakimś różowym płynem ?
- Ten różowy płyn to sok z dzikiej róży,  nie wiem jakim cudem ale jeśli wstrzykniesz go czarownicy, jej moc slabnie jak i ona sama. Zdarza sie również,  że po otrzymaniu duzej dawki soku tracą przytomność,  a wtedy bardzo łatwo jest nam je przywieźć.  W szczególności,  że niektóre z nich to niezłe zadziory. A to mija ulubiona zabawka - Kyle wziął do ręki kajdanki w kolorze purpurowym, a wraz z nimi szczypce na dlugich łańcuchach w tym samym kolorze.
- Do czego to służy?
- To mój drogi są kajdanki, które zatrzymują wszystkie moce, pochodzące od czarnej magii. Jeśli zakujesz w nie wiedźmę to masz pewność,  że nie użyje zadnego czaru.
- Kiedy ma to coś na sobie nie może czarować ?
- Dokładnie.
- Super - zachwycił się Luke.  Kyle schował broń z powrotem do
szafy i kiwnięciem głowy dał znak Lukowiaby szedl za nim. Po chwili znaleźli się piętro wyżej w sali wypełnionej najnowocześniejszym sprzętem elektronicznym, od komputerów po radary. Luke spojrzał na ściany,  na których roiło się od różnej wielkości ekranów. Przy prawie kazdym komputerze siedział czarodziej lub czarodziejka.
- W całej Wirginii są porozmieszczane nasze nadajniki - wyjaśniał Kyle. - Kiedy ktoś używa czarnej magii, my dowiadujemy się o tym pierwsi.
- Caly czas macie ich na podglądzie.
- Pilnujemy aby ich wybryki nie zaszkodziły ludziom i nam. Tak więc czujesz, że jesteś gotowy skopać parę księżycowych tyłków ?
- Bierzmy się do roboty - uśmiechnął się Luke.

Zack Reed


Kyle Mcfield






poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 1

- Czarownice i czarnoksiężnicy z rodu Księżycowego, jak już mówiłem, praktykują czarną magię księżyca. Można ich zaliczyć do wiedźm, a jak nam wiadomo wiedźma oznacza osobę wiedzącą; tę, która wie. Mianem wiedźm, czarownic i czarowników od zarania dziejów, w niemalże wszystkich kulturach świata, określano osoby zajmujące się uzdrawianiem, wróżeniem, przepowiadaniem przyszłości i czarowaniem – czy też tym, co podówczas za czary uznawano. Jednak te informacje dotyczą tylko gatunku pochodzącego od światła, czyli was moi rekruci. - Kurt wskazał rękami siedzących na sali słuchaczy. - Dzieci Księżyca, bo tak macie nazywać ten gatunek nie ulękną się przed niczym aby was zniszczyć, was i całą ludzkość. Tak jak was uczyłem, są od nas słabsi ale nie brakuje im sprytu i amuletów zastępujących im niektóre z naszych mocy. Słońce i Księżyc, my i oni, biała i czarna magia nigdy się nie pogodzą, a wy jako przedstawiciele białej magii musicie zrobić wszystko aby ten gatunek powstrzymać, a jedynym sposobem aby to zrobić jest złapanie dzieci Księżyca co do jednego. Luke - nauczyciel zwrócił się do blondyna, siedzącego w drugiej ławce i bawiącego się ołówkiem. Chłopak słysząc swoje imię podniósł wzrok i lekceważąco spojrzał na Kurta. - Co przed chwilą mówiłem ? - Skrzyżował ręce na piersiach.
Chłopak nadal bawiąc się ołówkiem i leżąc na ławce wydusił.
- Coś, że Dzieci Księżyca bla bla bla.
- Straider jak ja cię zaraz trzepnę w ten pusty łeb ! - Kurt poczerwieniał ze złości co wprawiło chłopaka w dobry nastrój i sprawiło, że się wyprostował.
- Trzepnąć okej, ale tylko nie pusty Kurt, na twoich wykładach jest ciągle to samo. Pierdoły, które już umiem na pamięć. Czarownice to, czarownice tamto - mówiąc to chłopak machał ołówkiem.
- Jesteś najdłużej na kursie i to że jesteś synem największego czarownika z naszego gatunku, nie upoważnia cię do przerywania moich lekcji ! - Kurt zmieniał kolory twarzy z fioletowej na purpurową.
- O ile dobrze pamiętam sam ją przerwałeś mówiąc, że palniesz mnie w łeb - Luke pokzał białe zęby w zniewalającym uśmiechu.
- Marsz do ojca, ale już ! - Nauczyciel złapał chłopaka za ramię i pociągnął go do windy, po czym wcisnął guzik z liczbą osiem i spiorunował Luke'a wzrokiem. Kiedy winda się zatrzymała wypchnął chłopaka na korytarz i pociągnął w stronę wielkiego holu ze skórzanymi fotelami i szklanym sufitem przez który przebijało się Słońce Wirginii Zachodniej. Kurt pchnął szklane drzwi i wepchnął swojego ucznia do środka.
Przy biurku siedział wysoki, blondyn w średnim wieku, zapisywał coś w notatniku, a kiedy zobaczył gości, wstał i poprawił garnitur.
- Kurt... - nie zdążył zacząć bo nauczyciel mu przerwał.
- Twój syn jest nie do zniesienia ! - Luke stał zboku i cicho chichotał.
- Co się znowu stało ? - Mężczyzna był lekko znudzony.
- Znowu ośmiesza mnie przed rekrutami, nie uważa ! -  Wymachiwał rękami. Luke patrzył na niego z rozbawieniem i rękami skrzyżowanymi na piersiach. Przerastał nauczyciela o dobre trzydzieści centymetrów, więc widok był bardzo śmieszny. - No i co się tak patrzysz Straider ? - zwrócił się do niego Kurt. - Jedzie mi tu pociąg? - Zapytał wskazując na policzek - jedzie? Jak nie to co się tak gapisz?!
- Kurt - mężczyzna w garniturze położył mu dłoń na ramieniu - myślę, że powinieneś odpocząć. Weź dzień wolnego.
- Dzień ? Po lekcjach z twoim synem to ja potrzebuję miesiąca na oddziale psychiatrycznym.
- Ty i beze mnie go potrzebujesz - zaśmiał się Luke.
- Jak ja cię zaraz prześwięcę Straider - zamachnął się na chłopaka, ale ten zrobił unik.
- Kurt, mówię jako twój szef i ojciec Luke'a, wyluzuj - powiedział mężczyzna.
- O co tyle hałasu - wtrącił się chłopak, mam dwadzieścia lat, zdałem egzaminy na piątki, wiem wszystko co paple ten krety - tu wskazał na czerwonego Kurta - a wy nadal każecie mi siedzieć na kursach. Ja chce wreszcie łapać Dzieci Księżyca.
- Jak wiesz wszystko to powiedź mi mądralo, jak odróżnić Dzieci Światła od Księżyca - Kurt chciał go na czymś złapać.
- My na nadgarstku mamy znamię w kształcie Słońca, oni półksiężyca.
- Widzisz Kurt Luke jednak cię słucha - powiedział ojciec chłopaka.
- Jasne - Luke przewrócił oczami.
- Charles, wyślij go już na te misje i niech mi się nie pokazuje na oczy - Kurt odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę  drzwi, a Luke z ojcem zaczęli chichotać. - Co was tak bawi panowie? - Nauczyciel był zdezorientowany.
- Nic Kurt, miłego dnia masz tydzień wolnego - powiedział Charles, a Kurt wyszedł z gabinetu.
- Mogłeś sobie darować ten świński ogonek synu - zwrócił się do Luke'a ojciec.
- Kiedy to było najlepsze tato - oboje zaczęli się śmiać i przybili piątkę.
- Siadaj synu - wskazał skórzany fotel przy biurku. Luke opadł na niego, zakładając nogi na biurko. - Wiesz, że on mi kiedyś zejdzie przez ciebie na zawał.
- To jest właśnie mój cel - wyszczerzył się chłopak.
- Luke.
- No co ? Nie będę go słuchał kiedy mogę iść na misję, ale ty oczywiście nie, bo twój jedyny syn nie będzie się narażał. Tato, po od dziecka szkolili mnie na rekruta skoro nie mogę pójść i skopać tyłki tym czarownicom. Chcę być taki jak ty, schwytałeś najwięcej Dzieci Księżyca w historii organizacji Światła, ja złapię jeszcze więcej. Poza tym co mi się może stać wiem, wiem nie musisz mi powtarzać, że jesteśmy śmiertelni ale jesteśmy też czarownikami, kiedy ktoś nas zrani to niektóre rany same znikają, no a te większe, przecież mamy dobrego uzdrowiciela, te różne zioła, lekarstwa i te inne...
- Luke - ojciec mu przerwał. - Pójdziesz na tą swoją misję.


Luke Straider

Charles Straider


Kurt Jacobs




Powitanie :)

Witam wszystkich na moim nowym blogu :) właściwie dopiero co wymyśliłam to opowiadanie więc bądźcie wyrozumiali :)