piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 6

Dziewczyna spojrzała na nich i lekko się uśmiechnęła.
- Chyba nie sądzisz Charles, że powiem ci gdzie jest mój brat.
- Oh wręcz przeciwnie - ojciec uśmiechnął się złowieszczo. - Zaczniesz mówic jeśli nie dzisiaj to za parę dni. - Cassandra patrzyła na niego spojrzeniem pełnym obrzydzenia.
- Nie wiedziałam, że masz syna.
- Wielu rzeczy nie wiesz, chodź tobie i twojemu bratu wydaje się, że macie pojęcie o wszystkim. Mój syn Luke - wskazał ręką na chłopaka. - Poszedł moje ślady i widać ma wielki talent skoro udało mu się złapać ciebie. Zwykle kiedy rekruci się na ciebie natykali musiałem ich sprowadzać z powrotem karetką. - Dziewczyna się uśmiechnęła. - Więc może jednak odpowiesz na parę moich pytań? - Patrzyła na niego dumnym wzrokiem. - Kto był z tobą kiedy mój syn cię złapał?
- Jeśli chodzi ci o Jareda, to nie było go ze mną - wyjaśniła.
- Więc kto?
- Znajomi.
- Po co kradliście?
- Jeśli byś się nie zorientował, to my też musimy coś jeść.
- Oh to przecież jasne - ojciec miał dobrą minę do złej gry. - Ilu was jest?
- Wystarczająco dużo do utrzymania zaklęcia ukrycia.
- Czyli jednak nie powiesz mi gdzie się ukrywacie? - Cassandra milczała. - Dobrze więc, Luke zawołaj strażnika żeby ją odprowadził.
- Ja to zrobię - oboje popatrzyli na niego. - Wiem gdzie to jest.
- Dobrze, ale na wszelki wypadek - Charles wyjął z kieszeni marynarki małą strzykawkę i podszedł do dziewczyny. - Żebyś była grzeczna.
- Dostałam dziś dawkę - odruchowo odsunęła się od ojca.
- Nie martw się ślicznotko, to cię nie zabiję - złapał ją za rękę, chwilę się wyrywała, ale Charles był silniejszy i wbił jej igłę w nadgarstek, a ona straciła siłę. Jeśli teraz ktoś tknął by ją palcem, z pewnością by się przewróciła. Luke podszedł do niej i wziął ją pod ramię, delikatnie podnosząc.
- Gdyby się stawiała użyj tego - ojciec podał mu strzykawkę.
- Nie potrzebuję tego - odpowiedział Luke i wyprowadził dziewczynę z sali.
Kiedy ją prowadził, ledwo trzymała się na nogach. Gdy doszli do celi, Luke otworzył kraty i delikatnie pomógł jej usiąść na podłodze, opierając ją o ścianę. Kucnął koło niej i powiedział:
- Ty naprawdę nie powiesz gdzie się ukrywacie?
- A ty byś wydał własną rodzinę? - Powiedziała tak cicho, że ledwo ją słyszał.
- Pewnie nie - uśmiechnął się do niej, ale ona odwróciła twarz. - Nie jest ci tu zimno? - Nie odpowiedziała. - Dobra nie chcesz rozmawiać. - Wstał i zamknął jej celę. Schował klucze do kieszeni spodni i skierował się do wyjścia.
- Luke - odwrócił się i zobaczył, że Cassandra patrzy w jego stronę. - Dziękuję.
- Za co ? Przecież to przeze mnie tu jesteś - usiadł po drugiej stronie krat.
- Za to, że obroniłeś mnie wtedy na schodach.
- Nikt nie powinien cię bić, a w szczególności chłopak. - Uśmiechnęła się do niego, po wstrzyknięciu soku wyglądała jakby nie spała co najmniej dwa tygodnie. - Może zaczniemy od początku co? - Podał jej rękę - Jestem Luke. - Zaśmiał się cicho i zrobiła to samo.
- Cassandra, ale mówią na mnie Cass.
- Nie lubisz mojego ojca co?
- Szczerze, to go nienawidzę.
- Powiedz, dlaczego... - w tym samym momencie przyszedł strażnik.
- Panie Straider, ojciec pana wzywa.
- Już idę. Zajrzę do ciebie później - powiedział do czarownicy.
- Nigdzie się nie wybieram - uśmiechnęła się do niego.
Luke wsiadł do windy i pojechał do gabinetu ojca. Wszedł do środka gdzie Charles siedział na kanapie przy oknie, a w ręku trzymał kieliszek wina.
- Luke - zawołał kiedy zobaczył syna.
- Podobno mnie wzywałeś.
- Tak, chciałem cię jeszcze raz pochwalić za złapanie tej dziewczyny. Jestem z ciebie dumny.
- Ale ja z siebie nie - Luke włożył ręce do kieszeni bluzy.
- Synu czasami mamy wyrzuty sumienia, ale to minie. - W tym momencie do gabinetu wszedł Kyle.
- Cześć Luke.
- Cześć.
- Wzywałeś mnie Charles - powiedział Kyle.
- Tak, mam dla ciebie kilka spraw do omówienia. Luke będzie cię to nudziło, jedź do domu - ojciec rzucił mu kluczyki do samochodu. Trzymaj się synu.
- Na razie - Luke wymienił uścisk dłoni z Kylem - nie wracaj zbyt późno tato.
- Będę najszybciej jak się da. - Luke posłał mu blady uśmiech i wyszedł z gabinetu, po czym zniknął za drzwiami windy.
- Czego nie mogliśmy przy nim rozmawiać, przecież jest świetnym łowcą - powiedział Kyle.
- Może i jest świetnym łowcą, ale jest też zbyt dobrym człowiekiem. Cassandra Kartigan, mówi ci to coś?
- Tak, siostra Jareda, twój syn złapał ją niedawno.
- I właśnie mój syn ma z tego powodu wyrzuty sumienia, a przecież wiesz że Luke nie wie wszystkiego o organizacji i lepiej żeby tak zostało.
- Kiedyś i tak się dowie - stwierdził Kyle.
- Ale wtedy będzie wiedział, że nasze działania są potrzebne i nie zrobi z tego afery.
- Chyba nie wezwałeś mnie po to aby rozmawiać o twoim synu - Kyle skrzyżował ręce na piersiach.
- Nie - uśmiechnął się Charles i wziął łyk wina. - Skoro mamy tu już Cassandrę to wykorzystajmy jej obecność. Chcę wiedzieć, gdzie ukrywa się Jared z tą skrają dzikusów, a twoim zadaniem będzie jej przesłuchanie. Wiem, że jesteś w tym najlepszy. Możesz zastosować na niej wszystkie swoje sposoby, tylko pamiętaj nie bij w twarz.
- Będę miał dla niej o wiele ciekawsze propozycje niż bicie w twarz, taka drobna osóbka musi mieć bardzo cienkie i kruche kości - Kyle się usmiechnął.
- Czyli wiesz co robić?
- Tak.
- Zabierz ją do swojej sali, żeby nikt was nie znalazł i nic nie mów Lukowi.
- Oczywiście, tam gdzie ją zabiorę nikt nie usłyszy jej krzyków.
- Bardzo dobrze Kyle, możesz zacząć od razu.
- Już idę po naszą małą królewnę - Kyle zwrócił się do drzwi.
- Kyle - chłopak się odwrócił - nie miej litości.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz