czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 5

Paul wepchnął dziewczynę na tylne siedzenie, a potem próbował usiąść obok niej.
- Ja z nią usiądę - zakomunikował Luke. - Ty usiądź z przodu razem  z chłopkakami.
- Na pewno ? Ona może być niebezpieczna - stwierdził Paul.
- Poradzę sobie, poza tym tak długo jak ma założone kajdanki nic mi nie zrobi - po tych słowach zajął miejsce obok czarownicy. Zack odpalił samochód i wyjechał na ulicę Wirginii. Mieli przed sobą jeszcze dobre pół godziny drogi do organizacji. Luke spojrzał na siedzącą obok czarownicę. Wpatrywała się w widok za oknem jakby oglądała go po raz ostatni. Chłopak spojrzał na jej oczy, nie była wściekła lub wystraszona jak inni więźniowie była po prostu smutna. Powędrował wzrokiem na jej skroń z której sączyła się krew po upadku na schody. Luke sięgnął do schowka w pokrowcu na fotele i wyjął z niego paczkę chusteczek. Podał je dziewczynie i powiedział:
- Przyłóż to sobie do rany, powinno chwilowo zatrzymać krwotok - spojrzała na niego lekko zdziwiona, potem uśmiechnęła się blado i zrobiła to co jej kazał. Chłopak nie mógł oderwać od niej wzroku, było w niej coś innego niż u większości czarownic. Nie krzyczał, nie wyrywała się, nie próbowała ich błagać o wypuszczenie jej, po prostu schyliła głowę i posłusznie wsiadła do samochodu. Teraz kiedy byli już w organizacji, Luke wraz z Paulem zaprowadzili dziewczynę do sali przesłuchań gdzie strażnicy mieli ustalić jej tożsamość i zabrać do celi. Jednak w sali znależli jednego strażnika i ojca Luke'a, który powitał ich triumfalnym uśmiechem.
- Tato...
- Synu, nie mogłeś mnie bardziej uszczęśliwić - podszedł do nich i spojrzał na czarownicę. - Czy wiesz kogo mi właśnie przyprowadziłeś? - Luke spojrzał na dziewczynę, która za wszelką cenę starała się unikać wzroku Charlesa.
- Kogo?
- To Cassandra Kartigan, ukochana, młodsza siostra naszego buntownika Jareda. Muszę przyznać, że wyładniałaś od tamtej pory kiedy cię ostatnio widziałem - uśmiechnął się Charles, łapiąc dziewczynę za podbródek, ona jednak wyrwała się mu natychmiast.
- Zaraz tato, kiedy ...
- To nieistotne Luke, teraz Paul zabierz ją do celi - tata odwrócił się do strażnika stojącego przy oknie. - Podawajcie jej codziennie pięć mililitrów soku z dzikiej róży dożylnie i nie ściągajcie kajdanek to jedna z najbardziej utalentowanych Dzieci Księżyca jakie kiedykolwiek widziałem. A i jeszcze - podszedł do Cassandry i zerwał z jej szyi niebieski medalion na długim łańcuszku. - To amulet do teleportacji, myślę że ci się już nie przyda. Paul, możesz ją zabrać - chłopka pokiwał głową i wyprowadził dziewczynę z sali. Luke nie wahając się ani chwili pobiegł za nimi.
- Gdzie ją zabierasz ? - Zapytał idąc obok dziewczyny, której ramiona ściskał jego partner.
- Do lochów, tam będzie jej bardzo wygodnie - Luke nigdy nie był w lochach, ale miał dziwne uczucie, że nie jest to zbyt przyjazne miejsce. Paul skierował się do windy i wcisnął przycisk z napisem loch. Zaczęli jechać w dół, aż zatrzymali się na piętrze - 4. Weszli na korytarz, gdzie poczuli zapach wilgoci i zimny wiatr. Paul pociągnął dziewczynę i ruszył w głąb korytarza. Luke rozglądał się dookoła gdzie znajdywały cię cele, a w nich mnóstwo Dzieci Księżyca. Patrzyli na nowego więźnia, a niektórzy z nich rozpoznając dziewczynę wydawali z siebie ciche jęki. Nagle chłopak zatrzymał się i otworzył kratę jednej z cel i wrzucił czarownicę do środka.
- Może trochę delikatniej ? - Luke był już i tak wystarczająco zdenerwowany na rekruta.
- To nie porcelana, tylko wiedźma.
- Porcelaną będzie twoja głowa, kiedy walnę nią o ścianę - chłopak speszył się i ruszył na górę. Luke jeszcze chwilę patrzył na dziewczynę po czym zrobił to samo. Szybkim krokiem udał się do gabinetu ojca na ostatnim piętrze.
- W tym lochu jest zdecydowanie za zimno - powiedział na wstępie.
- Luke, to nie hotel tylko więzienie, w którym te potwory czekają na swój wyrok.
- Ta dziewczyna, którą przyprowadziłem nie jest potworem.
- A czy widziałeś jakiego zaklęcia użyła na twoim koledze Ethanie? My nie władamy taką magią, a oni czerpią z niej przyjemność dlatego odpowiadają za to przed naszym sądem, czyli przede mną - wyjaśnił Charles.
- Co miałeś na myśli mówiąc, że kiedyś ją widziałeś ?
- Tak jak już mówiłem to siostra Jareda, wiele lat temu kiedy jeszcze byłem rekrutem złapałem jej starszą siostrę i rodziców, jednak Jared był już na tyle duży, że ukrył ją w bezpiecznym miejscu, wtedy widziałem ją po raz pierwszy i ostani.
- Co z jej rodzicami ?
- Zapewne już nie żyją - stwierdził czarodziej - wiesz, że czarna magia wymaga poświęceń, nawet w postaci własnego życia.
- Ale co ty z nimi zrobiłeś? - Dopytywał się Luke.
- To co ze wszystkimi, wymazałem im pamięć o czarach, aby już nigdy nie mogli rzucić żadnego zaklęcia. Nie przejmuj się tak nimi synu, to potwory nie zdolne do współczucia i miłości, zasługują na to. Teraz idź do domu i odpocznij.
- Nie wolę tu zostać.
- Będę teraz przesłuchiwał tą dziewczynę, chyba nie wiesz jakie to nudne - uśmiechnął się Charles.
- Mimo wszystko zostanę - upierał się chłopak.
- Dobrze więc chodźmy - ruszyli do windy, a potem na dół do wielkiego pomieszczenia z obitymi ścianami i kamerą w rogu sufitu. Znajdowały się tam dwa skórzane fotele. Na jednym z nich już siedziała Cassandra, a przy niej stał strażnik. Wyglądało to jak wizyta u psychologa, jednak było o wiele gorsze. Charles dał strażnikowi znak, aby wyszedł a sam zajął miejsce na drugim fotelu. Luke stanął tuż za nim i skrzyżował ręce na piersiach.
- Więc Cassandro Kartigan - ojciec zwrócił się do dziewczyny. -  Urządzimy sobie małą pogawędkę.


Cassandra Kartigan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz