poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 1

- Czarownice i czarnoksiężnicy z rodu Księżycowego, jak już mówiłem, praktykują czarną magię księżyca. Można ich zaliczyć do wiedźm, a jak nam wiadomo wiedźma oznacza osobę wiedzącą; tę, która wie. Mianem wiedźm, czarownic i czarowników od zarania dziejów, w niemalże wszystkich kulturach świata, określano osoby zajmujące się uzdrawianiem, wróżeniem, przepowiadaniem przyszłości i czarowaniem – czy też tym, co podówczas za czary uznawano. Jednak te informacje dotyczą tylko gatunku pochodzącego od światła, czyli was moi rekruci. - Kurt wskazał rękami siedzących na sali słuchaczy. - Dzieci Księżyca, bo tak macie nazywać ten gatunek nie ulękną się przed niczym aby was zniszczyć, was i całą ludzkość. Tak jak was uczyłem, są od nas słabsi ale nie brakuje im sprytu i amuletów zastępujących im niektóre z naszych mocy. Słońce i Księżyc, my i oni, biała i czarna magia nigdy się nie pogodzą, a wy jako przedstawiciele białej magii musicie zrobić wszystko aby ten gatunek powstrzymać, a jedynym sposobem aby to zrobić jest złapanie dzieci Księżyca co do jednego. Luke - nauczyciel zwrócił się do blondyna, siedzącego w drugiej ławce i bawiącego się ołówkiem. Chłopak słysząc swoje imię podniósł wzrok i lekceważąco spojrzał na Kurta. - Co przed chwilą mówiłem ? - Skrzyżował ręce na piersiach.
Chłopak nadal bawiąc się ołówkiem i leżąc na ławce wydusił.
- Coś, że Dzieci Księżyca bla bla bla.
- Straider jak ja cię zaraz trzepnę w ten pusty łeb ! - Kurt poczerwieniał ze złości co wprawiło chłopaka w dobry nastrój i sprawiło, że się wyprostował.
- Trzepnąć okej, ale tylko nie pusty Kurt, na twoich wykładach jest ciągle to samo. Pierdoły, które już umiem na pamięć. Czarownice to, czarownice tamto - mówiąc to chłopak machał ołówkiem.
- Jesteś najdłużej na kursie i to że jesteś synem największego czarownika z naszego gatunku, nie upoważnia cię do przerywania moich lekcji ! - Kurt zmieniał kolory twarzy z fioletowej na purpurową.
- O ile dobrze pamiętam sam ją przerwałeś mówiąc, że palniesz mnie w łeb - Luke pokzał białe zęby w zniewalającym uśmiechu.
- Marsz do ojca, ale już ! - Nauczyciel złapał chłopaka za ramię i pociągnął go do windy, po czym wcisnął guzik z liczbą osiem i spiorunował Luke'a wzrokiem. Kiedy winda się zatrzymała wypchnął chłopaka na korytarz i pociągnął w stronę wielkiego holu ze skórzanymi fotelami i szklanym sufitem przez który przebijało się Słońce Wirginii Zachodniej. Kurt pchnął szklane drzwi i wepchnął swojego ucznia do środka.
Przy biurku siedział wysoki, blondyn w średnim wieku, zapisywał coś w notatniku, a kiedy zobaczył gości, wstał i poprawił garnitur.
- Kurt... - nie zdążył zacząć bo nauczyciel mu przerwał.
- Twój syn jest nie do zniesienia ! - Luke stał zboku i cicho chichotał.
- Co się znowu stało ? - Mężczyzna był lekko znudzony.
- Znowu ośmiesza mnie przed rekrutami, nie uważa ! -  Wymachiwał rękami. Luke patrzył na niego z rozbawieniem i rękami skrzyżowanymi na piersiach. Przerastał nauczyciela o dobre trzydzieści centymetrów, więc widok był bardzo śmieszny. - No i co się tak patrzysz Straider ? - zwrócił się do niego Kurt. - Jedzie mi tu pociąg? - Zapytał wskazując na policzek - jedzie? Jak nie to co się tak gapisz?!
- Kurt - mężczyzna w garniturze położył mu dłoń na ramieniu - myślę, że powinieneś odpocząć. Weź dzień wolnego.
- Dzień ? Po lekcjach z twoim synem to ja potrzebuję miesiąca na oddziale psychiatrycznym.
- Ty i beze mnie go potrzebujesz - zaśmiał się Luke.
- Jak ja cię zaraz prześwięcę Straider - zamachnął się na chłopaka, ale ten zrobił unik.
- Kurt, mówię jako twój szef i ojciec Luke'a, wyluzuj - powiedział mężczyzna.
- O co tyle hałasu - wtrącił się chłopak, mam dwadzieścia lat, zdałem egzaminy na piątki, wiem wszystko co paple ten krety - tu wskazał na czerwonego Kurta - a wy nadal każecie mi siedzieć na kursach. Ja chce wreszcie łapać Dzieci Księżyca.
- Jak wiesz wszystko to powiedź mi mądralo, jak odróżnić Dzieci Światła od Księżyca - Kurt chciał go na czymś złapać.
- My na nadgarstku mamy znamię w kształcie Słońca, oni półksiężyca.
- Widzisz Kurt Luke jednak cię słucha - powiedział ojciec chłopaka.
- Jasne - Luke przewrócił oczami.
- Charles, wyślij go już na te misje i niech mi się nie pokazuje na oczy - Kurt odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę  drzwi, a Luke z ojcem zaczęli chichotać. - Co was tak bawi panowie? - Nauczyciel był zdezorientowany.
- Nic Kurt, miłego dnia masz tydzień wolnego - powiedział Charles, a Kurt wyszedł z gabinetu.
- Mogłeś sobie darować ten świński ogonek synu - zwrócił się do Luke'a ojciec.
- Kiedy to było najlepsze tato - oboje zaczęli się śmiać i przybili piątkę.
- Siadaj synu - wskazał skórzany fotel przy biurku. Luke opadł na niego, zakładając nogi na biurko. - Wiesz, że on mi kiedyś zejdzie przez ciebie na zawał.
- To jest właśnie mój cel - wyszczerzył się chłopak.
- Luke.
- No co ? Nie będę go słuchał kiedy mogę iść na misję, ale ty oczywiście nie, bo twój jedyny syn nie będzie się narażał. Tato, po od dziecka szkolili mnie na rekruta skoro nie mogę pójść i skopać tyłki tym czarownicom. Chcę być taki jak ty, schwytałeś najwięcej Dzieci Księżyca w historii organizacji Światła, ja złapię jeszcze więcej. Poza tym co mi się może stać wiem, wiem nie musisz mi powtarzać, że jesteśmy śmiertelni ale jesteśmy też czarownikami, kiedy ktoś nas zrani to niektóre rany same znikają, no a te większe, przecież mamy dobrego uzdrowiciela, te różne zioła, lekarstwa i te inne...
- Luke - ojciec mu przerwał. - Pójdziesz na tą swoją misję.


Luke Straider

Charles Straider


Kurt Jacobs




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz